
Bez oceny wpływu na środowisko, opinii eksperckich i głosu obywateli – tak według rządowego projektu mają powstawać nowe inwestycje. Chodzi m.in. o przedsięwzięcia takie jak chlewnie czy fermy przemysłowe, których działalność może stanowić zagrożenie dla lokalnych społeczności oraz środowiska naturalnego. Dlatego ponad 100 organizacji społecznych zaapelowało do premiera o wycofanie się z proponowanych zmian.
Do konsultacji trafił projekt ustawy o „upraszczaniu procedur administracyjnych”. Przewiduje on wprowadzenie mechanizmu milczącej zgody w procesach kluczowych dla ochrony środowiska, takich jak wydawanie decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach oraz przedłużanie pozwoleń wodnoprawnych.
Przy realizacji nowych inwestycji kluczowe jest zbadanie ich potencjalnego wpływu na otoczenie, m.in. poprzez przeprowadzenie oceny oddziaływania na środowisko (tzw. OOŚ). Decyzję o konieczności sporządzenia takiej oceny podejmuje wójt, burmistrz lub prezydent miasta prowadzący postępowanie, po uzyskaniu opinii regionalnej dyrekcji ochrony środowiska (RDOŚ) i w oparciu o obiektywne przesłanki wskazane w ustawie.
Zgodnie z proponowanymi przepisami, jeśli RDOŚ nie wyda opinii w ciągu 14 dni, to tak, jakby stwierdzał brak potrzeby przeprowadzania OOŚ. Następnie, jeśli organ rozpoznający sprawę nie wyda postanowienia w ciągu 60 dni, to również przyjmuje się, że OOŚ nie jest konieczna – mówi Maria Włoskowicz, prawniczka z Fundacji ClientEarth Prawnicy dla Ziemi. W praktyce oznacza to, że nawet gdy ocena środowiskowa jest konieczna, może nie zostać wykonana. Inwestycja powstanie, ale jej wpływ na powietrze, glebę, a także zdrowie i życie ludzi nie zostanie rzetelnie zbadany. Taka propozycja to niebezpieczna gra, w której stawką jest bezpieczeństwo Polek i Polaków oraz stan naszego środowiska – dodaje ekspertka.
To rozwiązanie jest nie tylko wyłączeniem eksperckiej opinii RDOŚ, ale też pozbawieniem społeczeństwa realnego wpływu na cały proces.
Jeśli przy danej inwestycji nie przeprowadza się OOŚ, to automatycznie oznacza to również brak konsultacji społecznych – tłumaczy Justyna Choroś z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków. W praktyce obok domu każdego i każdej z nas może powstać np. chlewnia przemysłowa, a mieszkanki i mieszkańcy nie będą mieli możliwości przedstawienia swoich uwag. Tymczasem to oni będą musieli później znosić uciążliwy odór i skutki zanieczyszczenia gleby – dodaje.
W ocenie ekspertek i ekspertów proponowane zmiany to nic innego jak niebezpieczny bubel prawny, który rodzi problemy dla wszystkich – także dla przedsiębiorców.
Autorzy projektów deregulacyjnych przyzwyczaili nas już do niskiej jakości legislacji, ale tym razem jest jeszcze gorzej – mówi Miłosz Jakubowski, radca prawny z Frank Bold. I wyjaśnia: Przepisy są w wielu miejscach niejasne i wewnętrznie sprzeczne, co odbije się także na samych inwestorach. Jakubowski wskazuje na większe ryzyko odwołań, skarg i stwierdzania nieważności ostatecznych decyzji.
Poprawki do ustawy OOŚ nie są jedyną niebezpieczną propozycją. Za pomocą milczącej zgody ma być możliwe przedłużenie pozwoleń wodnoprawnych nawet na kolejne 20 lat oraz zezwoleń na zbieranie i przetwarzanie odpadów – do 10 lat.
Zmiany, jeśli przejdą, będą uderzać w bezpieczeństwo obywateli – tłumaczy Ryszard Babiasz, ekspert z Fundacji WWF Polska. Wyobraźmy sobie starą, awaryjną oczyszczalnię ścieków regularnie zatruwającą rzekę, nad którą mieszkają tysiące ludzi. Nagle może się okazać, że wadliwa oczyszczalnia będzie truć przez kolejne dwie dekady, bo wniosek o przedłużenie działania, który powinien zostać zweryfikowany i ewentualnie odrzucony, zwyczajnie „przeterminował się” w szufladzie urzędnika. Jeszcze gorzej jest ze składowiskami odpadów, które, jak wiemy, w Polsce nad wyraz często płoną – teraz tego typu obiekty będą mogły działać znacznie dłużej bez kontroli.
Jacek Engel, ekspert z Fundacji Greenmind, zaznacza: U podstaw projektu ustawy leży błędne założenie, że przypadki przewlekłego prowadzenia postępowań w procesie inwestycyjnym są efektem opieszałości urzędników. Takie sytuacje jednak najczęściej wynikają z braków organizacyjnych i kadrowych, które są konsekwencją niedofinansowania organów ochrony środowiska. Drugą przyczyną jest niska jakość dokumentacji przedkładanej przez inwestorów, a dotyczącej nierzadko przedsięwzięć o dużym potencjale negatywnego oddziaływania na środowisko.
To już drugie podejście do deregulacji przepisów ochrony środowiska – przypomina Radosław Ślusarczyk z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot. Poprzedni projekt został ostro skrytykowany przez organizacje pozarządowe oraz Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Wówczas szkodliwe propozycje usunięto z projektu ustawy. Tak powinno się stać i tym razem, dlatego organizacje pozarządowe złożyły szereg uwag do projektu. Pod apelem o wycofanie szkodliwych zmian podpisało się już 107 organizacji.