“Antka poznałem około 20 lat temu, kiedy dopiero zaczynałem się interesować ptakami. Nawiązaliśmy kontakt mailowy i umówiliśmy się na pierwszą wycieczkę ornitologiczną. Było to dla mnie duże wydarzenie, zwłaszcza, że jako dzieciak nigdy nie uczestniczyłem w tego typu wyprawie przyrodniczej.
Spotkaliśmy się na przystanku Morskie Oko. Martwiłem się, że nie rozpoznamy się na ulicy, bo nawet nie wiedziałem jak wygląda, poza tym, że jest wysoki. Moje obawy były nieuzasadnione, ponieważ nie dało się nie poznać Antka na ulicy. Faktycznie wysoki, ubrany w zielone spodnie i jasną kurtkę, z plecakiem i przewieszoną przez szyję lornetką z naklejką OTOP-u. Później dowiedziałem się, że swego czasu był najmłodszym członkiem tego towarzystwa – zapisał się tam w wieku kilku lat. To tylko potwierdza, że ptaki były jego pasją, od wczesnych lat życia.
Celem naszej pierwszej wycieczki był Zalew Zegrzyński. Marzyłem o tym, żeby zobaczyć bielika i jeszcze w korespondencji mailowej Antek zapewniał mnie, że jest duża szansa, że go zobaczymy. Po dotarciu nad Zegrze, wędrując jeszcze między zabudowaniami, wypatrzyliśmy dorosłego bielika! Byłem zachwycony i pękałem z radości! A to dopiero początek wycieczki, więc zastanawiałem się co będzie dalej. Tak się rozpoczęła wspólna przygoda z Antkiem, która trwała wiele lat. Zafascynowałem się ptakami i wspólnie rozwijaliśmy naszą pasję.
Na jednej z kolejnych wycieczek dołączył do nas jeszcze jeden kolega – Staszek, mój rówieśnik. Antek, jako starszy kolega o 3 lata, przewodził naszej, jak to mówiliśmy „nieśmiertelnej trójce”.
Antek często organizował różne wycieczki, głównie z ramienia Reytaniackiego Koła Ornitologicznego, które sam założył w liceum. Tak się jednak składało, że na wycieczki przychodziliśmy tylko my ze Staśkiem.
Nieformalna nazwa naszej grupy wzięła początek po pamiętnym wyjeździe do Modlina wczesną wiosną, kiedy to od samego rana padał deszcz. Nie było w ogóle mowy, abyśmy nie pojechali na ptaki! Przecież po to jest sobota, aby nie iść do szkoły i wczesnym rankiem jechać w teren, a pogoda… Phi, kto by się przejmował pogodą! Wróciliśmy z tego wyjazdu przemoczeni, ale jak zawsze zadowoleni. Jeśli mnie pamięć nie myli, dzięki Antkowi wypatrzyliśmy wtedy pierwszego rycyka i zobaczyliśmy pierwsze czajki. Tak się narodziła „nieśmiertelna trójka”, która w soboty jeździła razem ze sprzętem optycznym w teren. Warto dodać, że na owe czasy musieliśmy trochę dziwnie wyglądać. Jeszcze 20 lat temu „ptaking” nie był tak popularny jak dzisiaj, zaś widok człowieka z lornetką w terenie albo co gorsza na ulicy, powodował dziwne spojrzenia mijających ludzi. A co dopiero trzech młodych chłopaków, obwieszonych aparatami (ja ze Staszkiem sporo fotografowaliśmy, Antek mówił, że nie za bardzo ma do tego sprzęt i umiejętności), lornetkami oraz lunetą (Antek miał na statywie swoją lunetę, która niezwykle nam się przydawała).
Wszystkich wyjazdów w teren nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Odwiedzaliśmy wiele ciekawych miejsc wypatrując wciąż nowe gatunki. Oczywiście była to zasługa Antka, ponieważ znał się o niebo lepiej na ptakach, natomiast my ze Staszkiem chodziliśmy za Antkiem i czasami coś wypatrzyliśmy, prosząc go o rozpoznanie gatunku. Każdy obserwator ptaków mógłby stworzyć lub ma stworzoną listę gatunków, które już widział. Zawsze wielkim wydarzeniem jest ten pierwszy raz, ta pierwsza obserwacja, kiedy możemy odhaczyć kolejny gatunek! Nigdy specjalnie się nie uganialiśmy za statystykami, po prostu czerpaliśmy radość z bycia w terenie, fotografowania i obserwowania. Oczywiście snuliśmy swoje marzenia o tym, co i gdzie byśmy chcieli zobaczyć. Wiele razy próbowaliśmy wypatrzeć nura nad Zalewem Zegrzyńskim, ale nigdy nam się to nie udało.
Pamiętam, że wielkim marzeniem Antka było zobaczenie sikory lazurowej, oczywiście najlepiej w Polsce. Kiedy zimą 2021 roku pojawiła się we wsi pod Warszawą, od razu pomyślałem o Antku… Miałby możliwość spełnienia swojego ornitologicznego marzenia. Wiele naszych pierwszych obserwacji danego gatunku było z Antkiem, a nawet i dzięki niemu, bo udawało mu się coś wyszukać lub usłyszeć. Można śmiało powiedzieć, że był nie tylko naszym przewodnikiem, ale i opiekunem swoich młodszych kolegów. W podziękowaniu na urodziny sprezentowaliśmy mu album ze zdjęciami, które zrobiliśmy mu bardziej lub mniej z zaskoczenia. Był wzruszony.
Dla mnie osobiście odegrał wielką rolę opiekuna, kiedy pojechaliśmy na dwutygodniową wyprawę ornitologiczną do Skandynawii. Był wtedy dla mnie jak starszy brat. Trzymaliśmy się razem cały czas. Trudno w kilku zdaniach streścić wyjazd, na którym każdy z nas znacząco wzbogacił swoje dotychczasowe obserwacje o nowe i naprawdę niezwykłe gatunki. Razem przemierzyliśmy Szwecję, Finlandię i Norwegię. Pośród wielu fantastycznych doświadczeń, jedno zapamiętałem doskonale.
Kiedy wszyscy uczestnicy wycieczki udali się spać (było to na granicy Finlandii i Norwegii, w lipcu koło godziny 22, zatem było zupełnie jasno) postanowiliśmy z Antkiem i dwoma innymi kolegami wybrać się na wycieczkę. Jadąc do miejsca docelowego kierowca wypatrzył siedzącą na przewodach elektrycznych sowę jarzębatą. Od razu dał po hamulcach i z bliska mogliśmy się jej przyjrzeć. Skakaliśmy z radości, ale udaliśmy się dalej. Wspinając się na górę spotkaliśmy samotnie chodzącego renifera, zaś schodząc, w iście tundrowym krajobrazie natknęliśmy się na gniazdo mornela. Była pewnie godzina 23-24… Najprawdopodobniej mogliśmy być pierwszymi ludźmi, których zobaczyły mornele. W ogóle nas się nie bały — był to ojciec siedzący na gnieździe z młodymi. Padał deszcz, więc osłaniał maluchy przed wodą i wyziębieniem. Mogliśmy im się przyjrzeć z bliska, wyglądały nieprawdopodobnie. Byliśmy naprawdę szczęśliwi a radość z tej wyprawy została uwieczniona na fotografii, wykonanej przez kolegę Piotrka. To moje jedyne zdjęcie z Antkiem…
Wszystkich wspomnień z związanych z Antkiem nie sposób mi tutaj opisać. Spędziliśmy razem kawałek życia. Na studiach nasze kontakty trochę się rozjechały, ale wciąż do siebie pisaliśmy, wymienialiśmy się mailami. Wieść o wstąpieniu Antka do zakonu rozniosła się szybko, mogła być dla niektórych zaskoczeniem, dla mnie była, choć wiedziałem, że Antek był bardzo wierzący, wiele razy widziałem, że modlił się na różańcu. Szczególnie podczas podróży autokarowych.
Sporo też rozmawialiśmy o wierze, ale rozmawialiśmy też na mnóstwo innych tematów. Ptaki były dla niego niesamowicie ważne, ale poza nimi widział świat. Był niezwykle oczytany i miał szeroką wiedzę na wiele tematów. Interesował się światem, ludźmi, wydarzeniami ogólnoświatowymi, można było z nim rozmawiać o wszystkim. Mało tego, Antek potrafił rozmawiać ze wszystkimi. Potrafił też bardzo ciekawie opowiadać, najlepiej oczywiście o ptakach. Był niezwykle elokwentny, co wiele razy udowadniał podczas różnego rodzaju wystąpień. Bardzo mi zawsze imponował swoją wiedzą i sposobem wypowiadania się, pięknie dobierał słowa, tworzył też niezwykle starannie i skrupulatnie notatki. Wiemy, że prowadził swój dziennik, w którym ostatnie jego słowa zapisane przed śmiercią brzmiały następująco:
“Ponownie wraca do mnie refleksja nad moim życiem, które jawi mi się jako spełnione i dobrze przeżyte. Gdybym miał odejść… to chciałbym odejść w stanie łaski uświęcającej, pogodzony ze wszystkimi z którymi się poróżniłem.”
Kiedyś nasza „nieśmiertelna trójka” została zaproszona do radia, aby opowiadać o ptakach. Pamiętam, że przy Antku razem ze Staszkiem wypadliśmy blado, stresowaliśmy się i bardzo dukaliśmy, z trudem składaliśmy zdania. Antek natomiast pięknym językiem przytaczał zabawne historie i doświadczenia z obserwacji ptaków. Był niezwykle pozytywną i ciepłą osobą, pogodnie nastawiony do życia, lubił ludzi. Ktoś o nim bardzo słusznie napisał, że był dominikaninem z franciszkańską duszą. Myślę, że gdyby został księdzem, jego kazania byłyby niezwykle wartościowe.
Będąc już w zakonie, dalej poruszał się z lornetką. Był naprawdę największym pasjonatem ptaków, jakiego znałem. W towarzystwie Antka człowiek po prostu dobrze się czuł. Szanował wszystkich i wszystko. Na jednej z wycieczek, kiedy przechodziliśmy przez pole, zaczął zbierać resztki sznurków ze snopowiązałki. Nie wiedziałem po co to robi, więc zapytałem. Odpowiedział, że takie sznurki znoszą bociany do gniazd i kiedy młodemu bociankowi taki sznurek zaplącze się na nodze może doprowadzić do martwicy i bocian nie będzie mógł stanąć, czyli w konsekwencji będzie oznaczało to brak samodzielności i śmierć. Wtedy bardzo mi zaimponował.
Na mszy pogrzebowej, Siostra Antka – Helena, powiedziała, że zgodnie z zapowiedzią będą zbierane ofiary do puszek na ochronę ptaków, bo przecież Antek na pewno bardzo by się ucieszył.
Był naprawdę niezwykłą osobą i cieszę się niezmiernie, że mogłem go poznać i tak wiele z nim przeżyć. Jego śmierć dla mnie jest niezwykle symboliczna, przez całe życie był związany z przyrodą i siły przyrody go zabrały – został śmiertelnie rażony piorunem. Zdecydowanie za wcześnie odszedł Człowiek, który kochał Boga, ludzi i ptaki…
Na zawsze pozostanie w mojej pamięci.”
Tekst: Bartosz Popczyński – specjalista ds. promocji i dydaktyki Centrum Edukacji Przyrodniczo-Leśnej Lasów Miejskich Warszawa i autor strony “Rok na rowerze”
Redakcja: Fatima Hayatli
Opublikowano: 11 lipca 2022